Dzisiaj jest: 02.06.2023 Osób on-line: 7 | Strona główna | Forum | Reklama | Kontakt |
Konia z rzędem temu, kto przed sezonem typował Bełchatów na lidera Orange Ekstraklasy po czterech kolejkach. Mało tego – Górnicy to jedyna drużyna z kompletem punktów, grająca widowiskowo i skutecznie, tracąca niecałą bramkę na mecz. Kibice w Bełchatowie nie powinni wpadać w euforię, bo szanse na tytuł mistrzowski, a nawet na grę w europejskich pucharach wydają się niewielkie, ale w niewielkim podłódzkim mieście mają póki co powody do radości, bo ulubieńcy miejscowej publiczności odprawiają z kwitkiem kolejnych rywali, a w pokonanym polu zostawili m.in. aktualnego wciąż mistrza Polski. Można się spierać, czy będąca w katastrofalnej formie Legia jest rzeczywiście rywalem, przed którym same uginają się kolana, ale zwycięstwo na Łazienkowskiej dla każdej drużyny ma swoją wartość, tym bardziej, jeśli jedzie się na Stadion Wojska Polskiego w roli mięsa armatniego, żeby zagrać, przegrać i wrócić do domu. Bo według futbolowych fachowców w takiej właśnie roli wybierali się do stolicy podopieczni Oresta Lenczyka. Że na Legii udało się wygrać nie tylko przypadkiem, przekonują pozostałe mecze rundy jesiennej. Bełchatowianie bez najmniejszych problemów poradzili sobie na własnym stadionie z Widzewem i Odrą, potrafili też przywieść komplet punktów z Łęcznej. Efekt? Po czterech kolejkach liderują Ekstraklasie i rozpędzają się z meczu na mecz, w każdym kolejnym grając efektowniej i wbijając przeciwnikom coraz więcej bramek. Tak udanego startu w lidze stali bywalcy stadionu przy ulicy Sportowej nie pamiętają. Bo i nie bardzo jest o czym pamiętać. Klub to stosunkowo młody, który w swojej trzydziestotrzyletniej historii tylko przez cztery sezony gościł w najwyższej klasie rozgrywkowej, ostatnią dekadę spędzając głównie na zapleczu Ekstraklasy, albo balansując pomiędzy pierwszą i drugą ligą. Już runda wiosenna poprzedniego sezonu pokazała, że w zespole drzemią spore możliwości i jeśli odpowiednio trafi się z formą, można powalczyć nawet z najlepszymi w kraju. Udany finisz rozgrywek zagwarantował w sumie pewne utrzymanie się w lidze, ale przyniósł też kilka niepewności, bowiem najwartościowszymi ogniwami zespołu zainteresowali się możni ligowej piłki. Na Radosława Matusiaka parol zagięła Wisła Kraków (ponoć interesowało się nim również kilka klubów z zagranicy), w oko działaczom Legii wpadł Łukasz Garguła. Ostatecznie obaj pozostali w Bełchatowie i w dużym stopniu znów decydują o obliczu gry zielono-czarnych. Szczególnie pozytywne wrażenie sprawia Matusiak, który prezentując nadal tak wysoką formę, może spodziewać się powołania do reprezentacji. Wprawdzie Beenhakker nie mówił o tym publicznie, ale gołym okiem widać, że wychowanek ŁKS-u biega szybciej, podaje lepiej i strzela celniej od większości naszych ligowców. W drużynie, poza Matusiakiem i Gargułą, brakuje może zawodników z najwyższej półki, ale trener Lenczyk ma do dyspozycji solidną, wyrównaną kadrę, która na boisku nie oszczędza się i w każdym meczu zostawia na murawie sporo zdrowia. W bramce bryluje ligowy wyjadacz Piotr Lech, przez lata związany z klubami śląskimi, mający na koncie ponad 300 występów w pierwszoligowych spotkaniach. Obrona to może zawodnicy nie tak doświadczeni (najwięcej występów w I lidze ma wychowanek katowickiego GKS-u Grzegorz Fonfara), ale już sporo potrafiący i tworzący dość szczelny blok defensywny. Nie brakuje zawodników na dorobku, którzy na sukcesy w dorosłej piłce muszą dopiero pracować, ale i takich, którzy swoim poprzednim pracodawcom mają wiele do udowodnienia. Po Pawle Strąku i Tomaszu Jarzębowskim nie płakano ani w krakowskiej Wiśle, ani w Legii, teraz swoją grą próbują przekonać włodarzy dwóch najsilniejszych polskich klubów, że zbyt wcześnie postawiono na nich krzyżyk. A w ataku, oprócz wspominanego już Matusiaka, bryluje jeszcze Mariusz Ujek, do niedawna ulubieniec publiczności w Sosnowcu, na którego zakusy Bełchatowianie robili przez dwa sezony. Co godne uwagi, sukces udało się osiągnąć bez pomocy graczy z zagranicy. Zrezygnowano z armii zaciężnej kiepskiej jakości grajków z krajów bałkańskich, słowiańskich, czy brazylijskich plaż. Działacze postawili głównie na zawodników młodych, perspektywicznych, wyśmiewając w ten sposób całą filozofię budowania drużyny na wzór szczeciński, płocki, czy lubiński, gdzie aż roi się od przeciętniaków blokujących miejsca rodzimym zawodnikom. Jeszcze niedawno nadzieją na osiągnięcie sukcesów byli w Bełchatowie Dariusz Pawlusiński, Robert Kolendowicz, czy Grzegorz Król. Dziś żaden z nich nie biega już po murawie stadionu przy ulicy Sportowej. Pawlusiński gra jedne z pierwszych skrzypiec w Cracovii, Kolendowicz po nieudanej przygodzie w Koronie, odbudowuje swoją formę w łódzkim ŁKS-ie, natomiast Król po raz kolejny pomylił boisko z nocnym lokalem i z regularnością szwajcarskiego zegarka z hukiem opuszcza kolejne kluby. Czy Orestowi Lenczykowi uda się wyhodować pod swoimi skrzydłami następców Kolendowicza i Pawlusińskiego? Materiał po temu ma odpowiedni, wielu zawodników posiada niezbędne szlify, trzeba tylko otwartego umysłu i twardej ręki w prowadzeniu, a istnieją duże szanse na budowę solidnej, mocnej drużyny. Autor: Jacek Żytnicki |